Dzisiaj publikujemy list od naszej czytelniczki.
Mój mąż zawsze był blisko z matką, ale nigdy mi to nie przeszkadzało. Kiedy zaczynałam się z nim spotykać, nie mieszkał już matką. Radził sobie całkiem w porządku, wynajmował niewielką kawalerkę. Ja wychowałam się z ojcem alkoholikiem. […] Po kilku miesiącach poznałam tę kobietę. Odtąd każdą niedzielę spędzaliśmy wspólnie i mi się to bardzo podobało. […] Po kilku latach chcieliśmy wziąć ślub i od tego właściwie zaczął się koszmar. Przyszła teściowa tak bardzo się tym „podjarała”, że wybrała za mnie suknię ślubną. Po prostu pewnego dnia wzięła mnie do salonu, wskazała na jeden model i powiedziała: Już Ci ją kupiłam! Nie pytajcie, jak zareagowałam. Podziękowałam, a w domu przepłakałam cały wieczór. Nie potrafiłam się sprzeciwić. Nasz ślub? Suknia wybrana przez teściową, menu dostosowane pod jej gust oraz dekoracje takie, jakie ona uważała za stosowne.
[…] Chcieliśmy kupić mieszkanie. Niewielkie, bo na duże nie było nas stać. „A gdzie wy się z dzieckiem pomieścicie?!” Zaczęły się uwagi, już nie sugestie. Mój mąż przytakiwał jej i w końcu mnie zapytał, czy nie pomieszkamy trochę z mamą i nie poczekamy, aż polepszy nam się zdolność kredytowa.
„A ty mu obiadu nie gotujesz?” Zapytała się któregoś dnia, kiedy wzięłam zaległy urlop. Odpowiedziałam, że miałam w planach wyjść gdzieś z nim po pracy i zjeść chińczyka nie mieście. „Mój synek nie będzie jadł chińczyków”. Ugotowała obiad. Mąż przyszedł z pracy, a ta kazała mu siadać do stołu. Mówię mu, żeby dużo nie jadł, bo mam ochotę na chińczyka i może wyjdziemy gdzieś pod wieczór. „Gdzie ty będziesz po nocach łaził, jakbyś domu nie miał”. Powiedziała do prawie trzydziestoletniego mężczyzny kobieta po pięćdziesiątce. Nie chciał ze mną iść. Został w domu […].
Z dnia na dzień sytuacja się pogarszała. Nie wiem czemu, ale teściowa zaczęła mieszać się nam w każdą sytuację, nawet podczas rozmów. Stwierdziłam, że to najlepszy czas, aby kupić mieszkanie, nawet kawalerkę. Mąż się zgodził, a później usłyszałam jego rozmowę z matką: „Ty się zastanów, czy ta kobieta jest ciebie warta, synek. Coś mi się w niej nie podoba”. Wyprowadziliśmy się.
Zaszłam w ciążę. Hormony, nudności, często kłóciłam się z mężem, ale dumnie mnie wspierał. Dopóki na horyzoncie nie pojawiała się teściowa, która wmawiała mu, że moja ciąża to nie wymówka, że powinnam mieć porządek w domu i gotować obiadki dwudaniowe. Szczerze nie miałam sił. Poprosiłam męża, aby ograniczył kontakty z teściową, bo każda jej wizyta mnie drażniła. Wtrącała się do wszystkiego i cały czas poważała moje zdanie: imię dla dziecka, wybór kolorów ścian, a nawet szpital, w którym miałam urodzić. […] Urodziłam. Ciężko mi było odnaleźć się w roli matki, a właściwie to teściowa dawała mi do zrozumienia, że sobie nie radzę, bo nie potrafię sprzątać z bolącą raną itp. Poprosiłam ją, aby nie przychodziła bez zapowiedzi, że chciałabym przeżyć to sama i sama nauczyć się opiekować moim dzieckiem. […] Doszło do tego, że mnie nie słuchał. To, co powiedziała mama, było święte. Kończył rozmawiać z nią przez telefon i mówił: „Mama mówiła, że na kolkę najlepiej jakbyś podała rumianek”. Czterotygodniowemu dziecku? – zapytałam. Mąż w nocy zaparzył i podał maleństwu. Dziecko zwymiotowało. Niczego go to nie nauczyło, a ja czułam się coraz gorzej zasypywana radami nawet nie męża, tylko kobiety, która chciała zapanować nad NASZYM ŻYCIEM. […] Znowu zaczęła nas nachodzić i już nie krępowała się mówić przy nas: „Widzę, że sobie nie radzisz. Posprzątam ci”. Kiedy ja radziłam sobie naprawdę dobrze z każdym dniem, bo jej nie widziałam. Nie wiedziałam co robić.
Wierzcie mi lub nie, ale któregoś dnia powiedziała do mnie coś w stylu, że już trzy miesiące minęły od porodu i to najlepszy czas, aby zacząć zaspakajać swojego męża. Zrobiłam się czerwona, było mi wstyd. Jak ona mogła coś takiego w ogóle powiedzieć?! Później zrozumiałam, że to nie wzięło się z niczego i okazało się, że mój mąż po kryjomu zwierzał jej się nawet z takich rzeczy. […]
Opowiadać mogę do skutku. Brzmi jak niesłychana historia, ale sytuacji było znacznie więcej. Skończyło się tak, że postawiłam ultimatum: Ja albo mama. Nie chciałam rezygnować z kontaktów z teściową i ograniczać kontakty męża z nią. Chciałam, tylko aby zrozumiał, że to ja jestem jego RODZINĄ, a słowa mamy traktował z przymrużeniem oka. Powiedział, że „mama miała rację co do ciebie”. I teraz mieszka z nią, a nasze dziecko odwiedza. Niedługo pomyślę nad sprawą rozwodową, chociaż liczę, że za ten czas zrozumie. Zrozumie?