Śmierć. Z jednej strony najbardziej naturalna rzecz, a z drugiej coś, czego się boimy. Właściwie nie obawiamy się samego etapu umierania, ale tego, że nie zdążymy. Że nie zdążymy się pożegnać, dokończyć spraw, nacieszyć życiem. Czasami słowo „koniec” ciężko przechodzi nam przez gardło. To normalne, że na co dzień nie myślimy o niej. Zaczynamy dostrzegać kruchość życia, dopiero kiedy stracimy kogoś bliskiego albo kiedy otrzemy się o nią.
Niestety, na palcach jednej ręki nie mogę zliczyć osób, za którymi tęsknie. Jest ich zdecydowanie więcej niż pięć. Im jesteśmy starsi, tym więcej osób tracimy. Nie jestem osobą, która w śmierci widzi jakikolwiek sens. Nie usprawiedliwiam tego, że „tak musiało być” albo że „ktoś tak chciał”. Życie zabrało wiele osób, które miały tutaj, na ziemi, jeszcze wiele do zrobienia. Codziennie giną osoby, których wykończyła choroba. Śmiertelne wypadki, które zabierają ojców, matki i dzieci. Śmierć całkowicie niespodziewana, nieuzasadniona niczym i taka, która pomału zabiera naszych dziadków.
Tracimy ludzi wokół nas i zastanawiamy się, ile jeszcze jesteśmy w stanie przeżyć. I dostrzegamy kruchość życia, o której wciąż się tak wiele mówi. Niektórzy z nas mają ją w dłoniach: ugniatają i zaciskają palce, aby tylko ją wzmocnić, stworzyć jeden, trwały element. I nikt z nas nie wie, co będzie potem, co będzie jutro. I tego właśnie się boimy. Że tej jednej, jedynej rzeczy nie da się zaplanować. Nie da się jej uniknąć. Nie wiemy kiedy, ale wiemy, że kiedyś na pewno.
Jak byłam mała, to wierzyłam w reinkarnację. Kiedy pierwszy raz spotkałam się ze śmiercią bliskich, chciałam wierzyć, że stają są dzielnym kotem, albo pięknym ptakiem. Później wierzyłam w niebo. Wyobrażałam sobie je jako ucztę, do której możesz zasiąść o każdej porze. Zaczęło przerażać mnie to, że jednak nie ma tam tych bliskich, tych, którzy zostali na ziemi. Byłam młodą dziewczyną, miałam prawo wyobrażać sobie to wszystko na swój sposób. A teraz?
A teraz wierzę, że oni z nami są. W naszych wspomnieniach, które czasami zapominamy przywoływać. Często więc o nich myślę. Myślę o dziadku, którego nigdy nie zdążyłam poznać i zastanawiam się, dlaczego babcia go pokochała. Wspominam wszystkich, którzy odeszli, a byli mi bliscy. Nie tylko w te dwa dni, kiedy zapalam im znicz na grobie i spotykam sąsiadów, rodzinę. Są w moim życiu obecni cały czas. Oni tego chcą. Ja tego właśnie bym chciała. Żeby mnie wszyscy dobrze wspominali. I myśleli o mnie ciepło, patrząc w gwiazdy.
A teraz szanuję życie, chociaż nie wiem, ile mi w nim pozostało czasu. I właśnie ta świadomość działa jak siła napędowa. Żeby z każdym dniem żyć lepiej, świadomiej i bliżej rodziny, spełnienia. Staram robić się rzeczy, które przynoszą mi frajdę i nie uciekać przed przeciwnościami losu. Nie unoszę się dumą, biorę to wszystko. Nie palę mostów, nie zamykam furtki. Wierzę, że tylko w ten sposób mamy kontrolę nad naszym nieuchwytnym życiem. Że właśnie pocałujemy na „do widzenia”, że wybaczymy, że przeprosimy. Jeśli zdamy sobie sprawę z tego, kiedyś umrzemy, ale nie znamy dnia, ani godziny – to nasze życie będzie piękniejsze. Po prostu.
Usłyszałam ostatnio, że: „Człowiek na tej planecie jest tylko gościem”. Nie, to nieprawda. Każdy z nas ma tutaj wiele ważnych spraw do załatwienia. Jesteśmy ważni. Możemy zmieniać i wpływać na to wszystko, co się dzieje. Nigdy nie czujmy się „gośćmi” w życiu. Jesteśmy tu po to, aby być szczęśliwi i walczyć o lepsze jutro. Jesteśmy po to, aby wspominać zmarłych, jednocześnie godząc się na to, że sami kiedyś umrzemy. Jesteśmy tutaj po to, aby celebrować życie, dbać o nie i tęsknić za tymi, których już z nami nie ma. Tylko tyle i aż tyle.