Święta to piękny czas. W dzieciństwie zbierałam cały grudzień drobianki po to, aby kupić najbliższym po Grześku. Przychodziłam do domu i ukradkiem pakowałam je w papier ozdobny. Wszystko to oplecione piękną, czerwoną wstążeczką. Moja mama zawsze płakała i dziękowała, kiedy odpakowywała prezent.
Były czasy, kiedy było trochę krucho. Czasami pod choinką leżały tylko lizaki. Oczywiście, że było mi trochę przykro. Nigdy jednak nie miałam pretensji. Cieszyłam się, że są mandarynki i opłatek, który zjadałam, kiedy nikt nie widział.
Moja babcia miała tyle wnuków, że z renty starczało jej tylko na czekoladowe Mikołajki. To ja byłam wysłannikiem Mikołaja i kupowałam je w dyskontach. Nikt, przenigdy nie miał pretensji o to, że „to tylko kawałek czekolady”. Nikt, przenigdy nie powiedział mojej babci, że podtruwa wnuki cukrem.
To było coś.
Znam kobietę, która mogła pozwolić sobie na prezent dla chrześniaka, dopiero kiedy miał ok. 8 lat. Kupiła mu wtedy autko. Takie ładne. W kartonie. Nie kosztowało wiele i nie pochodziło z super sklepu. Beż żadnych dodatkowych atestów, po prostu wpuszczone w obieg.
A radość była ogromna.
Z mojego dzieciństwa nie pamiętam prezentów, które dostałam. Nie pamiętam, kto mi co podarował. Ale nigdy nie zapomnę, jak rodzice „wyganiali” nas do pokoju i kazali wypatrywać Gwiazdora. Po kilku minutach wołali nas i okazywało się, że wszedł innym wejściem. Parę lat później, moje rodzeństwo było już starsze i śmiało się ze mnie, że ja nadal wypatruję. Oni już wiedzieli, że to rodzice są odpowiedzialni za to wszystko.
Nieważne, czy były to tylko lizaki, czekolada, czy „droższe” prezenty.
Ja pamiętam tylko odczucia i zapachy. Odkurzanie przed Wigilią, małe zamieszanie. I wspólne śpiewanie kolęd, które za dziecka traktowałam jak zabawę, a od ponad dziesięciu lat się przy nich wzruszam. Od kilku lat przeżywam dwie Wigilie. I wiem już, w którym momencie kto uroni łzę z tęsknoty za osobą, której nie zdążyłam poznać.
I może zabrzmi to oklepanie, ale najlepszym prezentem dla mnie jest obecność. Chwila na zastanowienie się, na wspominanie. Najlepszy prezent, jaki dostaję to czas i zrozumienie od mojej rodziny. Ale jestem też mamą i chociaż staram się nauczyć dostrzegania takich wartości moje dziecko, to wiem, na czym polegają dziecięce marzenia.
Jednocześnie będąc świadoma tego, że nie wszystkich stać na super prezent. I nie wszyscy wiedzą, co tak naprawdę spodoba się dziecku. I jestem pewna jednego. Te wszystkie osoby, które chcą obdarować nas skarpetkami, sweterkami. Te wszystkie osoby, które podarują naszym dzieciom słodycze, albo zabawkę bez atestów, grającą, lub coś, co w ogóle nie mieści nam się w głowie. Te wszystkie osoby robiły to z sercem. A samo wybieranie prezentu było dla nich niezwykłym przeżyciem. A fakt, że mogą zobaczyć reakcję naszego dziecka, że nie przyjdą z pustymi rękoma, nawet jeśli miałyby wręczyć tylko figurkę z czekolady, jest dla nich budujący. I dla nas też powinien.
Nie oczekujmy od starszych osób, że zrozumieją, że czekolada szkodzi. Nie oczekujmy od ludzi, którzy nie mają dzieci, że podarują coś dostosowanego do upodobań i wieku dziecka. Oczekujmy ich obecność i ją doceniajmy. I nauczmy tego dzieci.
Nie smarujmy w internecie obraźliwych komentarzy, że po co dzieciom słodycze. Nie „chwalmy się” nietrafionymi prezentami. Bo każdy prezent jest trafiony. Prosto z serca.
Dzisiaj natknęłam się na komentarz kogoś, kto żalił się, że jego dziecko dostało duży prezent, a rodzice nie mają go gdzie zmieścić. Polał się hejt na osobę, która go podarowała.
Dla mnie to niewyobrażalne. Smutno mi, kiedy nie potrafimy docenić, ani małych rzeczy, ani dużych. Musimy się zastanowić, czy wychowujemy pokolenie, któremu nigdy się nie dogodzi, czy ludzi, którzy będą dostrzegać piękno w każdym drobnym geście? A przecież dzieci uczą się od nas. Jesteśmy ich autorytetem. Kimś, kogo naśladują.
Co dla nas jest ważne? Obecność, chęci? Czy naprawdę sięgamy materialnego dna i próbujemy wciągnąć w nie nasze dzieci?