Dzisiaj bardzo ciężko niektórym rodzicom złapać równowagę w wychowaniu dziecka. Tym sposobem popadają ze skrajności w skrajność. Wychowują dzieci w tzw. „zimnym chowie” albo całkowicie bezstresowo. Większość dalej nie wie, że np. rodzicielstwo bliskości nie ma nic wspólnego z bezstresowym wychowaniem. Niektórzy wierzą, że zimny chów jest najlepszym rozwiązaniem i powielają „rodzinne tradycje”. Każdy ma swój sposób na dbanie o dziecko i nie należy go negować, jeśli dziecku nie dzieje się krzywda i jest wychowywane, a nie chowane. Zimny chów to jednak bardzo nieludzkie podejście do dzieci. Dorośli wychowywani w ten sposób dzisiaj leczą się psychiatrycznie, dzieci wołają o pomoc. Jeśli myślisz, że każdy okazuje dziecku miłość, wsparcie i zrozumienie, to jesteś w wielkim błędzie.
„Dzieci i ryby głosu nie mają”. To powiedzenie jako pierwsze przychodzi na myśl, kiedy mówimy o zimnym chowie. Nie jest to jednak wszystko. Wyobraź sobie dziecko, które wymiotuje od płaczu, ale ma się wypłakać i nauczyć samodzielności w pierwszym miesiącu życia. Wyobraź sobie niemowlaka, który jak nic, potrzebuje dotyku rodzica, jednak go nie zazna. Wyobraź sobie teraz rodziców, którzy od samego początku wydają polecenia, zamiast wspierać dobrym słowem. A później wyobraź sobie, że dalej jest tylko gorzej.
Bo każdy człowiek, zwłaszcza ten najmniejszy odczuwa potrzebę bliskości i rozmowy. Nie da się przyzwyczaić dziecka do tego, że mama nie przytula, a ojciec daje rozkazy. Dziecko, nawet te kilkuletnie, chowane w lodowatych stosunkach, zawsze będzie chciało porozmawiać. Zawsze będzie chciało być wysłuchane. Takie dziecko idzie do szkoły i doświadcza pierwszy raz na swojej skórze, co to znaczy zainteresowanie. Jest tym zafascynowane i chce podzielić się wrażeniami z „bliskimi”. A jednak bańka pryska, bo bliskich tak naprawdę nie ma. Jest tylko Pani mama i Pan tata. Co w tej sytuacji zrobi dziecko?
Albo zamknie się na świat i będzie czuło się nieswojo, albo będzie za wszelką cenę doszukiwać się uwagi wśród obcych ludzi, którzy dadzą mu namiastkę tego, czego potrzebuje. Dzieci nie są w stanie określić, co jest w końcu dobre, a co nie. Gubią się, czują się osamotnione. Zazwyczaj w wieku dojrzewania zaczynają rozumieć, że dom, który stworzyli im rodzice, jest zimny, chłodny i zły. Nie mogą porozmawiać o wątpliwościach wynikających z dorastania i o problemach z rówieśnikami. Niektórzy z nich próbują, ale bezskutecznie. Inni uciekają i ślepo ufają tym, którzy okazali im zainteresowanie. Większość jednak zamyka się i czeka.
Nieważne, jaką drogę wybierze dziecko w wieku dojrzewania, ponieważ i tak w dorosłym życiu będzie miało problemy z akceptacją, z empatią i wiarą w siebie. Dziecko wychowywane w zimnym chowie zagubi się, podczas pierwszej poważnej relacji. I tutaj albo uzyska pomoc od innych, albo pójdzie do psychiatry i zacznie leczenie. Leczenie, które okaże się skuteczne, ale i tak nie będzie w stanie całkowicie pokonać demonów przeszłości.
Co jakiś czas poczuje chłód w powietrzu, pomimo wysokiej temperatury. Czasami przyjdzie do niego echo, które odbijało się kiedyś od ścian, bo nie uzyskał odpowiedzi. Zdarzy się, że wybudzi się w nocy i zapragnie, żeby ktoś go uszczypnął – powiedział, że to już za nim.
Miejsce, w którym nie rozmawia się z dziećmi, traktuje się je przedmiotowo, to nie dom. To koszmar dzieciństwa. Rodzice, którzy nie słuchają swoich dzieci i nie przytulają ich, kiedy tego potrzebują, to nie rodzice. To najsurowsi hodowcy (nie wychowawcy) z możliwych. Nie myśl, że dzisiaj tego nie ma. Zimny chów zabrał dzieciństwo setki ludziom i zabiera cały czas. A konsekwencje tego są widoczne i nieodwracalne.