single-image

Zdjęcia dzieci w internecie. Gdzie jest granica?

Aleksandra Broda

Mamy internetowe czasy i korzystamy z różnych mediów w celu komunikowania się i dzielenia się kawałkiem swojego życia. Udostępnianie wizerunku dzieci to temat, który budzi kontrowersje, a poglądy na jego temat często są skrajne. Czy dodawanie zdjęć do internetu nieświadomych dzieci jest ok? Czy jednak jest to łamanie podstawowych praw młodego człowieka? A może istnieje złoty środek? 

Zacznijmy od tego, że wizerunek dzieci od zawsze był i będzie w telewizji, w książkach i w internecie. To nie są tylko zdjęcia na Facebookowej tablicy, ale również udział najmłodszych w reklamach, filmach i serialach. To zdjęcia stockowe, które pobieramy do naszych artykułów. No przecież reklama, chociażby kaszki, nie mogłaby istnieć bez uśmiechniętej buzi niemowlaka. Podręczniki szkolne, gazety – wszystko opierało się i będzie opierać na wizerunku dziecka. Umawiając się na sesję dziecięcą do fotografa, chcielibyśmy zobaczyć jego portfolio. Plakaty, ulotki, broszury. Wszystko opiera się na zdjęciach dzieci. A na to zgadzają się rodzice. I poniekąd nie ma w tym nic absolutnie złego. Ważne, żeby zachować umiar.

Bo znaczna część rodziców tego umiaru nie zna. Dzieci są na każdym Instagramowym zdjęciu, w każdej relacji na Facebooku. Są rodzice, którzy żyją w social mediach po prostu wizerunkiem swoich dzieci. W tym przypadku nie mają one praktycznie żadnej prywatności i nawet jeszcze o tym nie wiedzą. Mowa tutaj oczywiście o młodszych dzieciach, które nie mają żadnej świadomości dotyczącej potężnego działania internetu. Starsze bardzo często już wiedzą, o co w nim chodzi i albo chętnie pozują, albo i wręcz przeciwnie. Tak więc co jakiś czas zobaczymy, jak znajomy na tablicy pokazuje swoje płaczące dziecko, albo wyświetla nam się filmik, na którym matka śmieje się z nieporadności swojej pociechy. Dorośli zatracili świadomość dotyczącą umiaru i dobrego smaku. To dotyczy się również zdjęć gołych dzieci, w dziwnych ubraniach. Internet to wylęgarnia pedofilów.

Podobnie ma się przykład z niektórymi instamamami, blogerkami itp. Blog osobisty i lifestylowy to bardzo dochodowy biznes, ale czasami kosztem maluchów. Konkurencja jest duża, a każdy chce zarobić. Tak więc my, jako odbiorcy widzimy ich problemy, które często są wyimaginowane, na potrzeby współpracy. Widzimy ich perfekcyjne życie, na które w dużej mierze zarabiają już ich maluchy. Zazdrościmy, utożsamiamy się. I nie ma nic złego w tym, że raz na jakiś czas pojawi się wizerunek dzieci! Nie ma nic złego w blogach lifestylowych, parentingowych. Chodzi bardziej o problemy osobiste, o których tak ochoczo opowiadają i chodzi o to, że dzieci, ma się wrażenie, że są nagrywane, fotografowane na każdym kroku. Chodzi o ten przesyt i odczucie, że dzieci pracują na pełnych obrotach, nie skończywszy nawet często dwóch lat. Sami prowadzimy portal dla rodziców i czasami dodamy zdjęcia z wizerunkami naszych dzieci. A jednak nie fotografujemy ich na każdym kroku, nie piszemy o ich problemach, które dla nich są krępujące. Nie obdzieramy z ich ze skóry. Ich wizerunki nie są dla Was wyznacznikiem naszej marki. Z tego się bardzo cieszymy. Bo nie to było naszym zamysłem.

Zdjęcia małych dzieci w internecie? Oczywiście. Wiadomo, że raz na jakiś czas chcemy się pochwalić naszym maluchem. Profesjonalna sesja u fotografa, który udostępni nasze zdjęcie? Jak najbardziej. Te zdjęcia są piękne, inspirują i pokazują miłość.

Żyjemy w bardzo medialnym świecie i to jest naprawdę ok. Ale pamiętajmy, że dzieci mają swoje prawa i nie chcą, aby ktoś je filmował i fotografował w niekomfortowych sytuacjach. Nie chcą być wystawiane na krytykę, chociaż nie mają jeszcze jej świadomości. I na pewno nie chcą w wieku dwóch, trzech lat stać się członkiem firmy. Wszystko z umiarem, z zachowaniem zasad prywatności, a na pewno ich dzieciństwo upłynie spokojnie, a i w późniejszym czasie będą zadowolone.

Zobacz również

# Ku przestrodze
close slider
TWOJA HISTORIA KU PRZESTRODZE (4)