Tak zaciekle walczymy o coraz to lepsze dzisiaj, jutro, że zapominamy o tym, co ważne jest teraz. Zapominamy o tym, że i tak wszyscy opuścimy ten świat. I nie wiemy, kiedy to się stanie.
Tak bardzo chcemy być piękni, udoskonaleni, że nie dostrzegamy naszego piękna, które już w nas jest i zawsze było.
Często mylimy piękno z tym, co jest w modzie, na topie. Oczekujemy perfekcji, podczas kiedy ona jest złudna i okrada nas z resztek godności.
Tak bardzo chcemy być kochani, że zapominamy o tym, że najpierw to my musimy nauczyć się kochać. Tak bardzo chcemy wszystko dostawać, a nie myślimy o tym, żeby dać coś bezinteresownie.
Tak bardzo boimy się samotności, że marnujemy życie na kogoś, kto jest obok nas, a nie z nami. Tak bardzo nie chcemy zostać sami, że stajemy się niewolnikami własnego życia.
Tak nam się wszystkim śpieszy, tak chcemy wszystkiego, że szukamy schronienia w podręcznikach, które mówią, jak zwolnić. A i tak nie potrafimy dostrzec piękna słońca i słońca, kiedy schowa się za chmurami. Wolimy powiedzieć: „Nie ma słońca”, niż pomyśleć nad tym, że jednak jest, ale chwilowo, poza zasięgiem naszego wzroku.
Niby nic, a jednak ciągniemy to przez całe życie. Skupiając uwagę na porażkach dzieci, nie dostrzegajac ich osiągnięć, małych sukcesów. Nie mówimy: „Super, że się starałeś”. Za to zbyt łatwo przychodzi nam: „Mogłeś lepiej”.
Narzekamy na jad, powszechny hejt, a sami nie szczędzimy go w swoją stronę. Za każdym niepowodzeniem stoi surowa kara dla siebie. Najbardziej jadowite słowa: „Jesteś do niczego!” – powtarzane do lustra.
Gubimy się. Wybieramy między tym, co powinno się, a tym, co byśmy chcieli. Żyjemy w ciągłej niepewności i zatracamy swój instynkt. Zatracamy swoje zdanie, charakter na rzecz oczekiwań ludzi, którzy nic dla nas nie znaczą.
Kiedy chce nam się płakać, uważamy to za słabość. Kiedy chce nam się skakać ze szczęścia, myślimy, że to głupie. Kiedy nasze dzieci płaczą, mówimy im, że mają być twarde. Kiedy są szczęśliwe, każemy im się opanować.
Nie rozmawiamy ze sobą, chociaż wydaje nam się, że kilka zdań rzuconych w przelocie, już jest ok. A kiedy naprawdę okazuje się, że ta umiejętność zanikła, usprawiedliwiamy to brakiem czasu.
Wszystko przeliczamy na pieniądze. Piękno mierzymy centymetrami w pasie, biuście, ustach. Bliskość zastępujemy szybkim pocałunkiem, przytuleniem od niechcenia. Czas leci nam coraz szybciej, a usprawiedliwiamy to tym, że taki jest XXI wiek. Walczymy o lepsze jutro, bogatszą przyszłość, rezygnując z uroków dnia codziennego. A pod koniec dnia zasypiamy coraz to bardziej samotni. I zastanawiamy się, po co to wszystko, skoro i tak…
życie jest kruche, a my nie znamy dnia, ani godziny.
Po to, by rano znów popełniać te błędy, a wieczorem kłaść się zagubionym. Błędne koło życia.