Kolejny dzień. Zaczął się dość dobrze. Dzieci wstały, zrobiłam wszystkim śniadanie i wspólnie zasiedliśmy do stołu. Pozory zachowane. Wszystko jest w porządku. Patrzę w okno i jestem na siebie zła, dlaczego nie wyprowadziliśmy się wcześniej. W kwietniu miało nas już tutaj nie być. Miałam wyprowadzić się z dziećmi i złożyć pozew rozwodowy. Dzisiaj nie mogę urządzić przeprowadzki. Dzisiaj on jest w domu i będzie tutaj już długo. Chyba podejrzewa, że miałam takie plany, bo zrobił się milszy i łagodniejszy. Cholerny manipulant, jak będzie tak przez kilka dni, to znów uwierzę, że on się zmienił. I znowu wszystko wycofam.
Boję się o nasze zdrowie, ale boję się również, co będzie dalej. Nie podniósł głosu od kilku dobrych dni, nie zwyzywał. Wręcz przeciwnie – przytulił i powiedział, że kocha. Dzieci się cieszą, że mają tatę obok siebie i widzą, że się zmienił. Układa z nimi klocki, do których ja nie mam cierpliwości. Pozwala oglądać godzinami bajki, chociaż ja byłam temu przeciwna. Tata na medal. A ja siedzę jak na tykającej bombie. On się tak na mnie patrzy z pogardą, jakby wiedział, że wygra. Że to taka jego gra – bycie normalnym. Ja wychylam się za okno i próbuję złapać oddech. Łzy spływają po policzkach, widzę jedną panią, która wolnym krokiem przechadza się po podwórku. Tak bardzo chciałabym do niej zejść i po prostu porozmawiać. Milion razy zastanawiałam się, kto by usłyszał mój krzyk, gdybym zawołała: URATUJCIE NAS! Boję się jednak, że zanim ktoś nam pomoże, on zrobi coś jeszcze gorszego. Moje myśli zostają przerwane. Podchodzi do okna i czułym głosem mówi: „Chodź kochanie, bo się przeziębisz. Posiedź trochę z nami”. On się chyba naprawdę zmienił.
Minęło kilka dni. Pozory. Jest ok. Dzwoni do niego telefon. Widzę, że z każdą sekundą jest bardziej zdenerwowany. Będzie źle. Biorę dzieci do ich pokoju i mówię, żeby włączyły sobie wszystko, na co mają ochotę. Daję im swój telefon. Wiem, co będzie się działo. Nie chcę, żeby widziały i słyszały. „To wszystko, idiot*ko przez ciebie!” Przyjmuję na siebie cios i nawet nie próbuję się bronić. Nie chcę, aby dzieci słyszały. Jeden, drugi. Ja już nawet nie płaczę. Wszystko mnie boli. Mówię: „Jesteś przepracowany. Wiem, że Ci na nas zależy. Należy Ci się odpoczynek. Co powiesz na dobry obiad i wino wieczorem?” Boję się, że nie uwierzy, ale on się zgadza. Biorę maseczkę, która zakryje częściowo moje nowe rany, ubieram rękawiczki, idę na zakupy. Jak gdyby nic. „On mnie kocha” – próbuję zrozumieć, ale tym razem naprawdę mi ciężko.
Wchodzę do apteki. Moja kolej. Po cichu mówię: „Maskę 19, proszę”. Idę do domu ze wszystkimi zakupami. Robię obiad. Wieczorem otwieramy wino i słyszymy, że ktoś puka. To policja. Zabierają go.
Stworzona bohaterka tego artykułu poszła do apteki, aby dyskretnie szukać pomocy, ponieważ przeczytała, że osoby takie jak ona, które nie mogą zadzwonić po pomoc, bo są obserwowane przez swoich oprawców, mogą szukać wsparcia w aptece. Po tym, jak powiedziała to hasło, farmaceutka dała jej karteczkę, na której spisała adres, liczbę dzieci i streściła swój problem. Poprosiła, aby interwencja przyszła wieczorem, jak dzieci będą już spały, ale ona mieszka we Francji.
Tak właśnie Francja stara się radzić ze wzrostem ofiar przemocy domowej podczas pandemii Koronawirusa. Wiele Państw zauważyło wzrost interwencji policji dotyczącej przemocy domowej. Wiele ofiar, które na co dzień szukały pomocy u psychiatrów, a także wśród przyjaciół i rodziny, zostało na ten czas zamknięte ze swoimi oprawcami. Jak wiemy, sytuacja jest wyjątkowa i w wielu przypadkach SKUTECZNA interwencja nie jest możliwa. W Polsce Rzecznik Praw Obywatelskich zwrócił się do Minister Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej o pełne zaangażowanie w tej niezwykle trudnej sytuacji. Jesteśmy dobrej myśli, że już niedługo to przyniesie efekty. Tymczasem co możemy zrobić, to udostępniać ten artykuł, szerzyć świadomość i ponaglać decyzję w tej sprawie.