-Później kochanie o tym porozmawiamy.
-Potem to zrobimy. Teraz są ważniejsze rzeczy.
-Może przeniesiemy spotkanie na przyszły tydzień?
Codziennie, jako dorośli podejmujemy decyzje. Możemy nie odebrać od kogoś telefonu albo zapomnieć zadzwonić do rodziców, przyjaciółki. Później, gdy już sobie o tym przypomnimy, zazwyczaj późnym wieczorem, przekładamy to na następny dzień. Ale następny dzień przygotował dla nas nowe niespodzianki i tak oto tym sposobem zapominamy. Odkładamy na potem.
Odkładamy na potem rozmowy z dziećmi, które akurat chcą z nami porozmawiać. Zawsze w tym momencie, w którym jesteśmy zajęci. Mówimy: „za chwilkę” albo „później”. Z tym że za tym „za chwilę” często stoi „nigdy”. Bo biegniemy. Nasze życie to walka o pieniądze, dobry byt, posprzątane mieszkanie. My już chyba nie walczymy o miłość, my walczymy, żeby przetrwać.
Nie przytulamy się, nie żegnamy, nie pamiętamy słodkiego pocałunku na „do widzenia”. Bo albo wychodzimy w pośpiechu, albo w gniewie. O byle co albo i o coś większego.
-Jak tam w szkole? – pytamy nasze dzieci. I chcemy usłyszeć tylko dobre wiadomości. I nie patrzymy dzieciom prosto w oczy, które czasami mówią więcej, niż usta. A nawet jeśli już popatrzymy, to jesteśmy ślepi. Zabiegani, mamy swoje sprawy. Ważniejsze z pozoru. Przecież jakby się coś działo, to by powiedział – myślimy sobie. I odkładamy wszystko, co ważne na potem.
Wieczorem zasypiamy obok siebie, ale na potem zostawiamy czułości. Na później zostawiamy rozmowy, wspomnienia i żarty. Odwracamy się na bok i szepczemy:
-Zmęczona jestem. Dobranoc.
Dzwonimy do rodziny, ale nie po to, aby dowiedzieć się, co u nich słychać, ale z grzeczności. Bo nie mamy czasu, aby pomóc, porozmawiać i wysłuchać. Więc zostawiamy to i mówimy: „Porozmawiamy o tym, jak się spotkamy”. Ale kiedy się spotkamy? I czy jeszcze na pewno?
Jeszcze będzie czas na odpoczynek, na radość i na spełnianie marzeń. Na razie musimy zająć się tym, co nas otacza. A nie otacza nas nic, oprócz pracy, zasmarkanych nosków dzieci i wiecznego bałaganu w kuchni. Martwimy się o nasze dzieci, że chorują, a nie martwimy się o to, że nie mamy czasu po prostu z nimi być. Nie martwimy się o to, że w pracy ktoś znowu zmieszał nas z błotem, ale martwimy się o to, że zostaniemy zwolnieni. Cieszymy się, że partner wrócił wcześniej z pracy, ale nie dlatego, że spędzimy więcej czasu razem, ale dlatego, że zajmie się dziećmi, a my będziemy w tym czasie mogły ogarnąć: dom, zakupy, obiad czy odetchnąć na samotnym spacerze. Mijamy się wszyscy, a życie nam przemija. Ale my tego nie dostrzegamy. I wciąż odkładamy na później, bo na wszystko przyjdzie czas – myślimy.
A ten czas, to życie czasami z nas kpi i robi nam wyzwania. Marnujemy go na nieszczęśliwe związki, upokorzenia, sprzątanie i zaprzątanie sobie głowy problemami, które siedzą TYLKO w naszych głowach. A co by było, gdyby później nigdy nie nastało? Gdybyś wiedziała, że zostało niewiele? Czy próbowałbyś zmienić coś w swoim życiu? No pewnie, że tak!
Zaczęłabyś całować na „dzień dobry”, na „do widzenia” i znienacka.
Zaczęłabyś przytulać bez okazji. Może byś zmieniła miejsce zamieszkania, pracę i ludzi, którymi się otaczasz? Może zaczęłabyś nie tylko rozmawiać, ale i słuchać. Odłożyłabyś nie na moment, ale na godziny swoje zmartwienia: usiadłabyś na dywanie z dzieckiem i nie myślała o niczym innym, tylko o tym, jak bardzo kochasz to, co masz. I jak bardzo nie chcesz tego stracić. Zapewne zaczęłabyś naprawiać, zmieniać i dążyć do szczęścia.
Nie zostawiaj na potem, bo potem… nikt nie wie, co będzie.