– Mam dosyć swojego dziecka, nie wiem czemu. Czasami daje mi w kość, ale ogólnie to naprawdę grzeczne dziecko. Mam okropne wyrzuty sumienia. Jestem złą matką?
Nie ma chyba żadnej matki, która, chociażby raz nie pomyślała podobnie. Chociaż miłość do dziecka jest bezgraniczna, bezwarunkowa i czysta, czasami po prostu można mieć wszystkiego dość. Matki nie są robotami ustawionymi na najwyższe obroty. Matki mają uczucia, jak każdy inny człowiek, a uczucia to nie tylko miłość, radość, ale również zwątpienie, smutek, złość, a nawet zawiedzenie.
Były momenty, że czułam się zawiedziona. Zawsze wszystko miałam poukładane i zaplanowane co do minuty. Najpierw szkoła, studia, wymarzona praca, awans, następnie ślub i wyczekane dziecko — Pisze Martyna. Wydawało mi się, że jestem przygotowana na rolę matki. Wiedziałam, że po macierzyńskim wezmę wychowawczy i nacieszę się swoim maleństwem. Po pół roku od urodzenia synka miałam już dość. Kochałam strasznie, a z drugiej strony chciałam uciec. Wyjście do sklepu? Czasami graniczyło z cudem, bo mały płakał z powodu kolek. Przespana noc? Mogłam o tym tylko pomarzyć. Zawsze jak coś sobie zaplanowałam, nawet wizytę z małym u lekarza, to nigdy nie udawało mi się być z nim na czas. Mąż? Oczywiście, że był ze mną, ale to nic nie zmieniało. Myślałam, że nabawiłam się nerwicy, więc poszłam do psychiatry. Swoją drogą – cieszyłam się, że wreszcie zrobię coś dla siebie i ktoś w końcu zauważy moje problemy. Tym razem to ja miałam być w centrum uwagi. Zanim weszłam do gabinetu, serce mi zadrżało. Co ja mam niby mu powiedzieć? Że urodziłam dziecko, na które tak czekałam, a teraz mam ochotę uciec? A jak mi zabiorą synka?!
– Mam dosyć swojego dziecka.
W tym momencie zaczęłam płakać. Spaliłam się ze wstydu, nie wiem tylko, czy przed samą sobą, czy przed psychiatrą. Wreszcie przyznałam to otwarcie – miałam wrażenie, że usłyszał o tym cały Świat.
Nie przepisał mi żadnych leków. Nie stwierdził nerwicy, depresji ani żadnej innej rzeczy. Za to powiedział mi parę ważnych zdań, które zmieniły moje podejście diametralnie. Miałam wrażenie, że spotkałam się z przyjacielem, a nie z lekarzem. Po rozmowie podał mi swój prywatny numer i powiedział, że jeśli nadal będę źle się czuła, to mam zadzwonić o każdej porze dnia i nocy i zaczniemy… terapię. Że mi tak naprawdę przyda się rozmowa, a nie leki. Nigdy w życiu już do niego nie zadzwoniłam, bo nie czułam potrzeby. Wiem jednak, że jeśli będę tego potrzebować, zadzwonię bez wahania.
Psychiatra mnie uspokoił. Powiedział, że to normalne, że czuję się zmęczona, zła i zawiedziona, a to, że potrafiłam mu o tym powiedzieć, bardzo dobrze o mnie świadczy. Powiedział również, że powinnam pozwolić sobie na negatywne uczucia, ale nie powinnam nigdy dać im nade mną górę. Jak usłyszał, że jestem zmęczona ciągłym brakiem planu i harmonii w życiu, powiedział coś w stylu:
-Teraz Pani harmonia polega na nie planowaniu i braniu życia takim, jakim jest. Pani harmonia to maleństwo, rodzina, gorsze dni i lepsze. Teraz dopiero zaczyna pani prawdziwie żyć. I to od Pani zależy, czy zaakceptuje coś, co jest nieuniknione i naturalne, czy będzie pani walczyć z rzeczywistością, tracąc najpiękniejsze chwile w swoim życiu.
„Najpiękniejsze chwile w moim życiu” – powtarzałam jak mantrę, wracając do domu. Zdałam sobie sprawę, że moje problemy tak naprawdę mogłyby nie istnieć, gdybym tylko zmieniła swoje podejście. Przecież, cholera, miałam cieszyć się rodziną, a nie udowadniać przed samą sobą, że wszystko zawsze potrafię mieć poukładane. I wiecie co jest najlepsze? Odkąd „wrzuciłam na luz” i zaczęłam cieszyć się tym, co mam, nagle naprawdę zaczęło się wszystko układać. Synek zaczął przesypiać większość nocy, zaczęliśmy mieć stały rytm dnia i nawet nigdzie się już nie spóźniliśmy. Wystarczyło naprawdę zaakceptować zmiany i przestawić swój tok myślenia, a wszystko się jakoś ułożyło!
Czy zawsze takie myśli wymagają wizyty u lekarza?
Wizyta u psychiatry do dzisiaj kojarzy się niektórym z czymś złym. Ludzie boją się mówić o swoich problemach, a co dopiero obawiają się wizyty u psychologa lub psychiatry. Prawda jest taka, że era, kiedy tylko „czubki” leczyły się psychiatrycznie dawno przestała istnieć. Właściwie to ona nigdy nie istniała, tylko ludzie mieli złe wyobrażenia. Chociaż takie myśli są naturalne i całkowicie uzasadnione, każda matka, która czuje, że sobie z tym nie radzi powinna udać się do psychologa lub psychiatry. Naprawdę warto dopuszczać do siebie złe emocje, bo stłumienie ich może przynieść negatywny skutek. Czasami wystarczy tylko szczera rozmowa z kimś bliskim, a czasami specjalista, który spojrzy na problem i powie, jak można go rozwiązać.
Dlaczego myślimy źle o ludziach, których kochamy?
Nie ma człowieka na tym Świecie, który by nas czasami nie zdenerwował, a nawet wyprowadził z równowagi. Nie chodzi po tym Świecie taki, który by nas nigdy nie zasmucił, a nawet zawiódł. Tak samo, jak czasami denerwuje mąż, tak samo czasami denerwuje dziecko. I nie ma zasady, że dziecko przecież nie powinno denerwować, bo to byłoby… co najmniej niemożliwe.
Każdy ma czasami dość: pracy, męża, obowiązków i kłopotów. Ważne, żeby dać sobie chwilę na uspokojenie, starać się zrozumieć swoje myśli i przede wszystkim dbać o siebie samego. Bo szczęśliwa matka, to szczęśliwe dziecko. A szczęśliwa żona, to szczęśliwy mąż.
Warto szukać pomocy, kiedy nie radzimy sobie z myślami – kiedy biorą one górę i nie pozwalają funkcjonować, ale na chwilę (czy dwie) słabości każdy powinien sobie pozwolić.