Rok szkolny i przedszkolny rozpoczął się na dobre. Wiele dzieci choruje i to w różnym wieku. Rodzice są załamani: z jednej strony patrzą na męki dziecka i łamie im się serce, a z drugiej – zastanawiają się, czy ciągłe choróbska, które czasami niszczą dosadnie domowy budżet i pracę, kiedyś się w ogóle skończą. Zwłaszcza że objawy „choroby” nie trwają tydzień, lecz o wiele więcej.
Po chorobach wirusowych często zostaje kaszel i katar. Wielu rodziców widzi, że dziecko czuje się dobrze: nie ma gorączki, nic nie boli, ma apetyt i energię. Jednak to, co blokuje ich przed posłaniem dziecka do przedszkola, to strach przed zarażeniem innych przedszkolaków/uczniów, a także wrogie spojrzenia innych rodziców. Gdybyśmy wszyscy żyli w krajach skandynawskich lub w Anglii, a nawet jak się ostatnio dowiedziałam: w Belgii, każdy lekarz, rodzic, czy też nauczyciel kazałby nam się puknąć w głowę i puścić dziecko śmiało w takiej sytuacji do placówki.
Katar i kaszel. Czy naprawdę jest tak groźny?
Wśród nas, Polaków, co jakiś czas pojawia się komentarz, że nieodpowiedzialni rodzice puszczają dziecko do przedszkola z katarkiem, ale dla innego dziecka, kiedy się nim zarazi, może okazać się zapaleniem oskrzeli. Ten argument nigdy do mnie nie trafiał. Moja córka, kiedy za pierwszym razem poszła do przedszkola, non stop chorowała. Nigdy jakoś nie przyszło mi przez myśl, aby obwiniać za to zasmarkane, czy nawet kaszlące dzieci. Dlaczego? Ponieważ wiem, że najczęściej pierwsze objawy infekcji są praktycznie niezauważalne dla oka, więc wystarczy kichnięcie „zdrowego” dziecka, aby zarazki przeszły na innych. Strefy zatłoczone to miejsca, gdzie nietrudno o infekcje. Tak było, jest i będzie. Bez względu na to, czy wszystkie dzieciaczki, uczniowie będą przychodzić bez objawów infekcji, czy też z objawami.
I wiedzą o tym właśnie kraje skandynawskie, które preferują tzw. zimny chów. Zimny chów to nie tylko twierdzenie, że katar bądź kaszel to nie choroba. Zimny chów to ogólnie styl życia. Styl życia, dzięki któremu dzieci bawią się na podwórku bez względu na warunki pogodowe, czy też „nieodpowiedni” ubiór. Dzieciom lecą gile z nosa, kaszlą, a jednak gnają do przedszkola, czy też szkoły z zadowoleniem i z poczuciem „normalki”.
Gorączka i złe samopoczucie to powody, przez które dziecko powinno zostać w domu
Zdaję sobie sprawę z tego, że niektórzy rodzice posyłają dzieci z gorączką, obniżonym samopoczuciem, zmęczeniem i tego nie popieram. Kiedy dziecko uskarża się na ból mięśni, jest blade, no widać, że coś zaczyna się dziać, powinno zostać w domu. Po pierwsze – im wcześniej pozwoli się organizmowi odpocząć, tym szybciej się on zregeneruje. Po drugie, takie zachowanie jest niebezpiecznie i dla dziecka i oczywiście dla jego otoczenia. Ale szczerze, to nie widzę nic złego w tym, że dziecko, które oprócz kataru nie ma innych objawów i czuje się jak najlepiej, pójdzie do szkoły, czy też do przedszkola. Tak samo jest z kaszlem, który po chorobie potrafi utrzymywać się naprawdę długo.
Izolacja od wirusów nie jest najlepszym rozwiązaniem
Kiedyś, kiedyś, byłam zachwycona podejściem pewnego lekarza, do którego trafiliśmy po kolejnych, przewlekłych chorobach córki. Miał on podejście holistyczne i poradził, że skoro pracuję w domu, to powinnam zrezygnować z przedszkola, aby dziecko pomału, pomału nabierało odporności. I tak zrobiliśmy. Czy to jednak coś dało? Nie. Pomimo tego, że córka od tamtego czasu nie chorowała wcale, to było to tylko i wyłącznie spowodowane tym, że nie miała w ogóle kontaktu z zarazkami. Kiedy się w nich znalazła, to po trzech dniach była już chora.
To kwestia wydaje mi się, tzw. złudnej odporności. Przez 1.5 roku codziennie spacerowaliśmy, mokliśmy, otwieraliśmy okna w samochodzie i wpuszczaliśmy przeciąg. Córka jednak nie miała kontaktu z większymi zarazkami, wirusami. Jej organizm przez ten czas nie miał szans na uodpornienie się na nie. A kontakt z zarazkami to czasami najlepsze lekarstwo. I to uświadomił nam nowy lekarz, któremu w tym roku postanowiliśmy zaufać.
To normalne, że kiedy dziecko po tuż po chorobie, czy też kilku dniach w przedszkolu, czy szkole zachoruje, to mamy ochotę obwinić za to właśnie te zasmarkane lub pokasłujące dzieci. Nie jest to do końca jednak właściwe. Chociażby w całej szkole, czy też przedszkolu, przebywały tylko zdrowo wyglądające i czujące się dobrze dzieci, i tak nasze dzieciaki by chorowały. Dlatego ważne jest wspieranie odporności, uzbrojenie się w cierpliwość i rozwaga w tym wszystkim. To moje osobiste zdanie.