Szykowałam z moją córką obiad. Dzień jak co dzień — sobota jak każda inna. W pewnym momencie z rąk wypadł mi talerz. Nie, to nie był jakiś szczególny talerz z pamiątkowej zastawy. Zwykły, biały kupiony na wyprzedaży. W domu mamy takich z piętnaście. Roztrzaskał się z niebywałą dostojnością – dosłownie na trzy części bez żadnych małych, nawet najmniejszych kawałków szkła. A jednak doprowadził mnie ten fakt do drżenia. Zaczęłam robić się czerwona, a ręce spociły mi się tak bardzo, że musiałam je wytrzeć. Córka, widząc tę sytuację, spojrzała na mnie i zapytała:
-Mamo, dlaczego ty jesteś taka nerwowa?
Nie zapytała, dlaczego zwykły talerz wyprowadził mnie z równowagi. Nie zapytała, dlaczego akurat to mnie tak rozzłościło. Ona zapytała, swoim jeszcze dziecinnym głosem, dlaczego ja wściekam się o wszystko. Głupia byłam, myślałam, że tego nie zauważy. I ona tym pytaniem, które dotknęło mnie jak niespodziewany cios, doprowadziła mnie do jeszcze większej złości. Miałam ochotę jak dzieciak trzasnąć drzwiami i już nie wrócić. Miałam ochotę walnąć mokrą od potu ręką w stół tak mocno, że daję słowo – złamałby się w pół. Ale w tym momencie, zrobiłam coś, co wydawało mi się, że zraniło ją jeszcze bardziej.
Zaczęłam płakać, wyć, skomleć jak głody pies. Łzy spływały mi jedna po drugiej, a ja nie mogłam nad tym w ogóle zapanować. Chciałam schować się gdzieś, żeby córka nie widziała mnie w takim stanie. Ale nie mogłam, bo ona w tamtym momencie mogła dać mi coś, czego bardzo potrzebowałam. I dała mi to. Podeszła do mnie i tak mocno przytuliła, z całych sił objęła swoimi rękami moje plecy.Czułam tylko ciepło i ukojenie, chociaż łzy płynęły dalej. Było mi wstyd, bałam się, ale z drugiej strony czułam ulgę. Czułam, że wszystko, co złe wychodzi ze mnie wraz z kroplami łez. A jej ramiona dawały mi ciepło i bezpieczeństwo, chociaż to ja codziennie powinnam dawać jej schronienie. Nie na odwrót — tak wtedy myślałam.
I wtedy w ciągu tych kilku minut, w mojej głowie pojawiały się wszystkie zmartwienia, troski i żale. A każda łza zabierała to wszystko i mnie oczyszczała z tego. A ciepło mojej córki dawało mi pewność, że to już jest wszystko za mną. Że teraz będzie tylko lepiej — że nawet jeśli w moim życiu pojawi się coś złego, to nie zakopię tego w głębi mojej duszy. Że dam upust emocjom, chociażby do poduszki. Że nie będę jak zwykle udawać, że wszystko jest ok, nawet przed samą sobą. Bo to mnie zgubiło. To się we mnie tak stłamsiło, że wyszło niczym pijawka, wysysając ze mnie kawałek życia. I chociaż pękłam przy osobie, którą sama powinnam pocieszać — nie żałuję.
Więc jeśli spotkacie mnie kiedyś płaczącą, z rozmazanym makijażem, nie mówcie, że mam nie płakać i żebym się ogarnęła. Jeśli kiedykolwiek będę w złym humorze, to nie bądźcie na mnie źli — dajcie mi czas. I sami nie róbcie tego sobie ani dzieciom. Nie powtarzajcie, że chłopcy nie płaczą, bo są twardzi. Nie mówcie, że nie wypada złościć się dziewczynkom. Płaczcie, jeśli chcecie. Niech nasze dzieci płaczą. Łzy oczyszczają. Smutek, złość? Dzieci poradzą sobie z tym wtedy, kiedy będą miały do tego prawo.