Około północy zjawiłam się w szpitalu. Okropne skurcze krzyżowe. Ledwo stałam na nogach. Podłączyli mnie do KTG, a następnie przyszedł lekarz. Rozwarcia jeszcze nie było.
– Urodzisz rano. Po tej Pani – powiedziała do mnie (chyba położna) i palcem wskazała na inną kobietę, jakby była co najmniej wyrocznią.
– Rozwarcie małe. Proszę iść do sali – potwierdził lekarz.
Odesłali z kwitkiem ojca mojego dziecka. Miał stawić się rano, tuż przed siódmą, bo o siódmej będę rodziła. Po tej Pani.
Dali mi czopka i zostawili w ciemnej sali, w której łącznie było nas trzy. Jedna kobieta spała. Strasznie szkoda mi było wyć i skomleć jak pies, kiedy ona tak spała. Zabawne, bo TA PANI (ta, co miałam po niej urodzić), ona też dostała czopka, a toaleta była jedna. Jednak zgrałyśmy się jakoś w czasie. Ja nie mogłam się położyć. Ból krzyża był piorunujący. Dosłownie. Przelatywał przez plecy, brzuch, a następnie czułam go w palcach moich rąk. Nie byłam w stanie napisać SMS, chociaż tak bardzo chciałam się tym z kimś podzielić. Przesiedziałam do rana. Naprawdę siedziałam, nie mogłam się położyć. Jakoś dałam radę. W tym czasie jeszcze raz lekarz zawołał mnie gabinetu, żeby sprawdzić rozwarcie. Jakie było? Nie pamiętam. Ale miałam urodzić dopiero rano.
Około szóstej godziny przyszły pielęgniarki. I mówię im, że jestem wyczerpana, że ten krzyż mnie tak bardzo, bardzo, cholernie boli. A jedna z nich wzięła moją rękę do zmierzenia ciśnienia i powiedziała:
– Niech Pani nie przesadza, na pewno bardziej bolał ten tatuaż.
Jakby to miało jakieś znaczenie. Pękłam. Chciałam uciekać. Czułam się trochę upokorzona i totalnie bez sił, chociaż nawet jeszcze nie zabrali mnie na salę porodową. Tą Panią, co miałam po niej urodzić, to już jakiś czas temu wzięli. Ona już rodziła. Czekałam na swoją kolej.
Lekko po siódmej przyszli po mnie. Ojciec mojego dziecka, mój kochany przyjaciel podróży. Mój jedyny cień nadziei – był już wtedy ze mną. Był i trzymał za rękę. Ale nie mógł złagodzić bólu. Na sali porodowej oczywiście podali mi oksytocynę.
– Za chwilę zaczniesz rodzić.
– To co ja, do jasnej cholery robiłam przez całą noc?
Położna, już całkiem inna, podsunęła mi piłkę. Nic nie pomogła. Piłka tylko potęgowała ból. Siedziałam. Siedziałam. Chciałam tylko siedzieć.
– Dajcie mi, proszę znieczulenie!
– Olka! Nie ma znieczulenia! – I przynieśli mi gaz.
Był pomocny tylko ze względu na to, że przegryzałam ustnik podczas kolejnego skurczu. Nie miałam sił. Dalej prosiłam o znieczulenie.
– Nie ma znieczulenia! – niby krzyczała, ale tak spokojnie, z uśmiechem.
A ja czułam, że nie mam już sił. Dzisiaj wiem, że znieczulenie było, ale nie było anestezjologa, albo kogoś, kto by zrozumiał ten ból.
Ola! Już rodzisz! Przyj! – nawet nie pamiętam, jak znalazłam się w pozycji leżącej, na tych plecach, na tym krzyżu. Pamiętam tylko, że wtedy bolało okropnie. Jeszcze bardziej.
Aż tu nagle zjawiła się starsza położna. Ogólnie uśmiechnięta Pani, która znała moje imię, nie wiadomo skąd. Przycisnęła mój brzuch – w jaki sposób? Nie pamiętam ani ja, ani ojciec mojego dziecka. W każdym razie przycisnęła tak mocno, że dziecko wyskoczyło.
Wszyscy zaczęli mi gratulować. Że bardzo szybko poszło i że znalazłam w sobie moc. Ale dzisiaj wiem, że oni tylko tak mówili, żebym przypadkiem tego nigdzie nie zgłosiła. Bo to było nielegalne. Bo to było coś, czego nie wolno robić. Ta Pani mogła złamać moją kruszynkę, moje dzieciątko. Byliśmy strasznie głupi. Byliśmy w szoku.
Mogłam tylko przez kilka sekund przytulić się do mojego dziecka. Zaraz je zabrali. Trzeba było urodzić łożysko i mnie zszyć. Do zszywania wzięli lekarza, który wszedł do sali porodowej z gromadką studentów. Mnie było wtedy wszystko jedno, a że zdawałam sobie sprawę z tego, że oni muszą się nauczyć, to wzięłam to na siebie. A bolało. Prosiłam o znieczulenie. Usłyszałam tylko:
– Jak będziesz się tak wiercić, to Cię krzywo zszyję.
Zszywał mnie bez znieczulenia. I się wierciłam. Kolejny ból. ”Dobrze” usiadłam dopiero po dwóch miesiącach. Nie kłamię.
Zapomnieliśmy o tym porodzie – i ja i mój partner. Nie analizowaliśmy go, cieszyliśmy się, że wreszcie jesteśmy razem, we trójkę. Cieszyliśmy się tak cholernie z tego, że mamy zdrową córkę, że temat porodu w ogóle zszedł na bok, a właściwie go nie było. I to nie było tak, że w ciąży nie nie zainteresowaliśmy się, jak wygląda poród. Chodzi o to, że jak tam już się jest, jak tam byliśmy – otoczeni lekarzami, MUSIELIŚMY IM ZAUFAĆ. Czuliśmy się tacy mali i chcieliśmy mieć już wszystko za sobą.
Nigdy wcześniej nie mówiłam o tym. Nie chciałam straszyć koleżanek, które poród miały przed sobą. Nigdy nie rozmawiałam z nikim o doświadczeniach z porodówki, bo każdy ma inne. Zależy, na jakich ludzi trafi i przede wszystkim do jakiego szpitala. Ale dzisiaj, w Dzień Kangurowania chcę Wam powiedzieć, żebyście znały swoje prawa i je egzekwowały. Bo poród ma być przede wszystkim pięknym przeżyciem, a nie traumą do końca życia. A jeśli podczas porodu doszło do złamania WASZYCH praw, to nie bójcie się tego zgłaszać. Statystyki podają, że 54,3% kobiet doświadcza nadużyć podczas porodu, a nawet przemocy! *Raport Fundacji Rodzić po Ludzki, przeprowadzony wśród kobiet, które rodziły w latach 2017 i 2018.
I wiem, że takich porodów, jak mój, jest więcej. A kobiety boją się o tym mówić. Boją się przyznać, że zostały skrzywdzone i tego nigdzie nie zgłosiły. Albo jak próbują przebić się przez falę idealnych porodów, to są tłamszone i oskarżane o straszenie.
Po pierwsze więc – musicie WIEDZIEĆ, jakie macie prawa, a później je egzekwować. Jeśli jednak „poddałyście” się systemowi, to o tym mówcie i zgłaszajcie, gdzie trzeba. Nie bójcie się mówić, że Wasz poród był złamaniem praw.