Jestem mocno za tym, aby uczyć dzieci od maleńkości pewnych norm, które chcąc nie chcąc, trzeba przestrzegać. Począwszy od „Dzień dobry” po wejściu do sklepu, na zachowaniu ciszy i powagi sytuacji w momentach, które tego wymagają. Też staram się mojemu dziecku wpajać szacunek do samego siebie i oczywiście do innych osób. I zdaję sobie sprawę z tego, że dzieci są różne: wymagają całkiem innego podejścia, nie potrafią pewnych rzeczy ot, tak zrozumieć i mają gorsze dni.
Bardzo nie lubię, kiedy dzieci określa się mianem „niegrzecznych”, zwłaszcza że do tej łatki przypisuje się wszystkie możliwe zachowania pociech, które po prostu nie odpowiadają dorosłym. Dziecko nie posprzątało zabawek? Jest niegrzeczne. Dziecko zrobiło aferę na pół sklepu? Jest niegrzeczne. Uszczypało kolegę? Jest niegrzeczne. Nie potrafi ustać w kolejce? Jest niegrzeczne. Nie chce wyjść z placu zabaw? Jest niegrzeczne. Nie zjadło obiadu? No szczyt niegrzeczności. Kłóci się z rodzicem? To już przesada i pełna niegrzeczność.
Tak jakby dziecko nie mogło mieć słabszego dnia, czy też jakby musiało od razu pojąć ten zagmatwany świat, w którym utarło się, że starszych/silniejszych trzeba słuchać zawsze i wszędzie i to bez żadnego gadania. A prawda jest taka, że dzieci często „buntują” się przed rzeczami, czy czynnościami, których do końca nie rozumieją i wystarczy podejść do nich ze spokojem i wszystko wytłumaczyć. Oczywiście, że to nie będzie tak, że zadziała od razu. Nie no, ale najłatwiej powiedzieć, że dziecko jest niegrzeczne, a rodzice, czy inni dorośli są jak Święte krowy.
Miarą grzeczności są najczęściej oczekiwania dorosłych
Najgorsze jest jednak to, że to nie są jednorazowe określenia, które raz na jakiś czas użyją w kierunku swoich pociech zdenerwowani rodzice. To są w wielu przypadkach łatki, które ciągną się za nimi w nieskończoność, jakkolwiek by one, te biedne dzieci nie postępowały. I są one wystawiane niczym wizytówki nie tylko przez opiekunów, lecz również dziadków, ciocie, czy też nieznajomych, które muszą wcisnąć swoje trzy grosze.
Najbardziej nie lubię osób trzecich, które, podczas kiedy toczę dyplomatyczne dyskusje i negocjuję warunki z moją córką, wtrącają się i mówią do niej: „Ale ty jesteś niegrzeczna! Posłuchaj się mamy!”. No nieźle. To ja tu uczę córkę rozmowy, dialogu, rozwiązywania konfliktów i szukania kompromisów, a ktoś twierdzi, że moje dziecko przez to, że ma czelność ze mną dyskutować, jest niegrzeczne i zamiast jeszcze czepić się mnie, to wybiera sobie słabsze ogniwo, jakim jest młodszy osobnik.
Nie nazywaj dziecka „grzecznym” lub „niegrzecznym”
Nie chcę, aby moje dziecko było chwalone za to, że jest „grzeczne”, bo się mnie słucha i nie chcę, aby moje dziecko było nazywane niegrzecznym, kiedy tego nie robi. I chciałabym, aby wszyscy w końcu przestali tak szufladkować dzieci. Dlaczego?
Ponieważ po pierwsze, utarło się, że skalę grzeczności dziecka ocenia się poprzez pryzmat oczekiwań dorosłych, a nie norm wynikających z wieku i biologiczno-psychicznych czynników dorastającej pociechy.
Po drugie, nazywanie dziecka „grzecznym” lub „niegrzecznym” w zależności od sytuacji, może negatywnie odbić się na jego poczuciu szczęścia i spełnienia w dorosłym życiu. Dziecko, którego uzależni się od tego typu pochwał i kar słownych może mieć problemy ze swoją samooceną, czy też wiarą we własne racje i możliwości. Przykładowo: może nie wdawać się w dyskusje, od których zależy jego przyszłość, ponieważ będzie miało wpojone, że nie można dyskutować z osobami na wyższym stanowisku, czy też po prostu starszymi.
Po trzecie, ciężko zrozumieć w ogóle przyzwolenie na szufladkowanie dzieci, kiedy w odrosłym życiu raczej się już takich określeń w ogóle nie używa. Czy ja mówię do Pani z biura podróży, że jest bardzo grzeczna, ponieważ znalazła świetną ofertę skrojoną na moje finanse? Czy ty mówisz do swojej koleżanki z pracy, że jest niegrzeczna, bo wylała kawę i zapomniała wytrzeć ją z podłogi?
Moje dziecko nie jest grzeczne, czy też niegrzeczne. Jest po prostu człowiekiem.