Zosia
– Zosiu, daj mamie buziaczka. Słuchaj się taty. Bawcie się dobrze. Bardzo Cię kocham.
– Ja Ciebie też mamusiu kocham – dziewczynka cmoka mamę w policzek i mocno przytula.
Tata czeka już przy aucie. Wsiadają. Ich celem jest weekend u dziadków Zosi. Mama za ten czas ma nadrobić zaległości w pracy.
Godzina 20:00. Kobieta oddana w wir pracy straciła poczucie czasu. Z rytmu wybija ją telefon. Numer nieznany.
– Dzień dobry. Czy dodzwoniłem się do Pani Barbary?
Męski głos w słuchawce wydaje się nadzwyczaj smutny i przygnębiający.
Jej świat wiruje w nieznane dotąd kierunki. Oddech ma się wrażenie, jest nadzwyczaj płytki. Zosi już nie ma. Nieprawda. Jest Zosia. Za chwilę tu będzie. Ona wróci. Nie, nie wróci już nigdy. Na zawsze jednak pozostanie przyśpieszonym biciem serca, promykiem słońca, które od czasu do czasu chowa się za chmurką. Zosia tu jest. Między nią a Światem, który już na zawsze maluje się w najciemniejszych szarościach.
Staś
Tu, na tej wilgotnej murawie, powinien stać Staś i radośnie kopać piłkę. Z całą pewnością zakochałby się w tym miejscu i urządzał awantury, kiedy to pora wrócić do domu. Jego niewielki pokoik wciąż pozostał niewzruszony. W domu cały czas unosi się zapach szpitalnych sal, które wnikały mimowolnie nawet podczas remisji.
Rodzice Stasia nie chcą niczego zmieniać. Jakkolwiek to brzmi: ta specyficzna woń przypomina im chwile, kiedy to jeszcze nadzieja była drugą matką ich wszystkich. I chociaż minęła już, ma się wrażenie, cała wieczność, przed oczami wyraźnie widzą jego słodki uśmiech, zmęczone od walki oczy i wdzięczność, którą w każdej sekundzie życia obwieszczał światu. Jeśliby wierzyć w zjawiska niepojęte, codziennie po cichutku, wieczorem, przychodzi do swojego pokoju, bawi się zabawkami, którymi nie zdążył się jeszcze dobrze nacieszyć, a później skrada się do śpiących rodziców i całuje ich mocno na dobranoc. I przytula. I dodaje sił.
Gabryś
„Gratuluję. Jest Pani w ciąży!”. „Urodzi Pani ślicznego chłopca”. „Chłopiec niedługo się urodzi, myślała już Pani nad imieniem?”.
– Gabryś. Gabryś. Gabryś – kobieta powtarza przez sen.
Budzi ją mąż. Jest cała spocona. Jakby miała gorączkę. Z jej oczu płyną mimowolnie łzy. Para obejmuje się mocno. Teraz już płaczą obydwoje. Nie zadają już pytań: „dlaczego?”. Nie obwiniają już się wzajemnie. Razem oddają się żałobie. Zostały łzy. Gorzko-słone. Takie, których nigdy dotąd nie znali. Łzy tak mocne, że każda z osobna dziurawi serce. Nie łata. Dziurawi. Pustka. Niemoc. Brak sensu. […]
– Kochana nie ma sensu się załamywać. Przecież macie już jedno dziecko – pociesza przyjaciółka.
Ale ona nie wie, że to tak nie działa. Ona nie zdaje sobie sprawy z tego, że Gabryś powinien żyć i obchodzić teraz swój pierwszy roczek.
Wszystkie dzieci
Myślę, że na próżno szukać sensu, aczkolwiek każdy próbuje znaleźć, chociaż jego cień. Chciałabym dzisiaj, w Dzień Dziecka Utraconego, powiedzieć Wam, że one są wśród nas. I pomimo tego, że już nie usłyszymy ich śmiechu. Pomimo tego, że nie zdmuchną świeczki na urodzinowym torcie. Pomimo tego, że śmierć zabrała ich zbyt wcześnie i okrutnie.
Wbrew wszystkiemu, na przekór światu, z dziecięcą odwagą i determinacją trzymają Was za ręce i powtarzają, że bardzo Was kochają. I za wszystko dziękują.