Bardzo często bywa tak, że jesteśmy sami dla siebie wrogami. Codziennie krzywdzimy siebie w imię jakiejś poprawności. Ja nie jestem ofiarą systemu, ja jestem ofiarą swojej głowy. Założę się, że 80% czytających ten tekst znajdzie tutaj cząstkę siebie.
Patrzę na moje odważne dziecko. Dziecko, które pomimo lęków, jest odważniejsze ode mnie. Nie dlatego, że nie zna jeszcze wszystkich konsekwencji, ale dlatego, że jego umysł jest czysty. Dziecko nie przejmuje się hejtem, dopóki nie wpoimy mu, że ma go brać do serca. Oczywiście, nie mówimy tutaj o konstruktywnej krytyce lub ocenie zachowania dla jego dobra. Mowa tutaj o tych wszystkich lękach, które dorośli sami wpajają sobie do głowy, podczas kiedy dziecko ma to gdzieś.
Jesteśmy dorośli, a jednak tak bardzo boimy się potworów, które same kreujemy. Jesteśmy dorośli i często uważamy, że jesteśmy skreśleni. Że nie wypada nam się bawić, że nie możemy głośno się śmiać i popełniać błędów. Boimy się zrobić krok do przodu tak bardzo, że stoimy w miejscu. Każdy dzień i każdą decyzję traktujemy jako potencjalne ryzyko. Nie spełniamy naszych małych marzeń, w obawie o ocenę ludzi, którzy nie powinni mieć dla nas w ogóle znaczenia. Nie śpiewamy, nie tańczymy, nie staramy się przekwalifikować. Bo we wszystkim widzimy na pierwszym miejscu tylko konsekwencje. Nie pielęgnujemy w sobie własnego szczęścia.
Jesteśmy dorośli i jesteśmy swoimi największymi wrogami. Najsurowszymi krytykami. Jesteśmy dla siebie tak jadowici, jak nikt inny. Bo myślimy, że nic nie wiemy, jesteśmy brzydcy i nic nam się nie udaje. Ale często nic nam się nie udaje tylko dlatego, że dobrze nie próbujemy. Dlaczego podziwiamy ludzi, którzy robią rzeczy, które nam się podobają? Podczas kiedy powinniśmy podziwiać i wierzyć najbardziej w siebie. Dlaczego tak bardzo boimy się krzywych spojrzeń ludzi, którzy nie powinni mieć żadnego wpływu na nasze życie? Dlaczego przez swoje wewnętrzne potwory żyjemy bardziej dla innych niż dla siebie? I czy to nie jest najlepszy czas, aby to zakończyć i zacząć żyć?
Żyć dla siebie i dla swojej rodziny. Dla tych naszych dzieci, dla których powinniśmy być wzorem do naśladowania i największym autorytetem. Ale największy autorytet nie zna odpowiedzi na wszystkie pytania i też popełnia błędy. Z tym że największy autorytet uczy, że można się bawić, można spełniać swoje marzenia i trzeba wierzyć w siebie, dopóki nasze poczucie szczęścia nie krzywdzi innych. Nie mamy wpływu na to, kim zostaną nasze dzieci i w jakim kierunku wyfruną z gniazda. Ale możemy nauczyć je odróżniać dobro od zła. Możemy pokazać im, że dobro zawsze zwycięża. I możemy nauczyć ich wiary we własne możliwości, cieszenia się ze wszystkiego i życia bez ograniczeń, które sami sobie stwarzają. Życia, w którym nikt obcy nie ustala rytmu i nie jest w stanie podciąć skrzydeł.
Ale najpierw musimy sami przestać być dla siebie wrogami. Musimy brać życie garściami, czasami ryzykować, cieszyć się i korzystać.